Gdy p. Zdzisław, zresztą nauczyciel historii w Społecznym Gimnazjum nr 7 przy ul. Stradomskiej, zaproponował wspólną wyprawę do Rumunii – ks. Bogdan nie zastanawiał się długo. Następnego dnia wysłał mu smsa o treści: merge = jedziemy. Wyprawa miała być wspólna, bo do uczniów z jego szkoły i osób związanych ze szkołą – mieli dołączyć ministranci oraz krucjatki z naszej parafii, i ewentualnie rodzice ministrantów. Zaplanowano ją na dni 29 kwietnia – 5 maja.
Skład parafialnej «podgrupy» rodził się w bólach. Gdy osiągnął liczbę 25 uczestników (tyle zarezerwowano sobie miejsc) – zaczęły się rezygnacje. Z bólem serca rezygnowali uczestnicy, którym na wyjazd nie pozwolił stan zdrowia, ale bywały rezygnacje bardziej kuriozalne. Ktoś twierdził, że skoro nie zwiedzamy głównych miejsc w Rumunii, ale jakieś zupełnie nieznane okolice, to nie ma tam po co jechać… Gdzieś w podtekście braku liczniejszych zgłoszeń była jakaś obawa: jak to tam naprawdę w tej Rumunii jest? Ostatecznie na pięciodniową wyprawę z ks. Bogdanem wyruszyło 17 osób: dwoje rodziców, 5 dziewcząt i 9 chłopców (starszych i młodszych). I chyba wszyscy wrócili nadzwyczaj zadowoleni.
Najtrudniejszy był pierwszy dzień, bo po całonocnej podróży z Krakowa do Rumunii (autokarem firmy JORDAN) przyszło nam zwiedzać krainę o egzotycznej nazwie Maramuresz. Podróżowaliśmy przez cały dzień szosą wzdłuż granicy ukraińskiej, tak dziurawą, że nasze polskie wyboje wydały się nam sielanką. Ale nie było innego wyjścia, skoro chciano zobaczyć słynny wesoły cmentarz w Sapanta, prywatny skansen i najstarszą drewnianą cerkiew w Ieud (1364 r.!), słynne bramy maramureskie i drewniane budownictwo w Bogdan Voda i piękne widoki z przełęczy Prislop (1413 m. n.p.m.). A później była jeszcze opowieść o polskich legionistach, którzy walczyli w rumuńskich Karpatach podczas I wojny światowej i którzy spoczywają na cmentarzu w Cârlibaba. Tak więc dopiero wieczorem autobus dojechał do Solonetu Nou czyli Nowego Sołońca – „małej Polski” w Rumunii – gdzie uczestnicy zostali rozlokowani na noclegi u polskich rodzin (zwykle po 3 osoby).
Następne 3 dni były przeznaczone na malowane cerkwie Bukowiny. Coraz piękniejsze, często po gruntownym odnowieniu, z malowidłami na ścianach zewnętrznych i wewnętrznych, zwykle wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO: Suczawa (cerkiew z relikwiami św. Jana Nowego, z XVI w.), Pătrăuţi (XV w.), Dragomirna (XVII w.), Arbore (XVI w.), Putna (XV w.), Suceviţa (XVI w.), Moldoviţa (XVI w.), Voroneţ (XV w.) i Humor (XVI w.). Cerkwie często znajdują się na terenie klasztorów żeńskich, a Putna – klasztoru męskiego. W klasztorze Putna grupa mogła uczestniczyć w liturgicznym obrzędzie umycia nóg: przełożony klasztoru umył nogi 12 kapłanom, po czym odbyła się procesja do cerkwi (był to Wielki Czwartek, skoro prawosławna Wielkanoc przypadała w tym roku 5 maja). Nie było żadnych przeszkód w zwiedzaniu cerkwi wewnątrz i zewnątrz (za odpowiednią opłatą), nie brakowało też turystów i pielgrzymów (zwłaszcza w klasztorze w Putna).
Na koneserach stosowne wrażenie robiły świetnie zachowane malowidła. Chociażby monumentalny sąd ostateczny – najlepiej widoczny na cerkwiach Voroneţ i Moldoviţa. Sąd ostateczny podobny do przedstawień znanych nam ze sztuki Zachodu, a jednocześnie bardzo od nich różny: na górze, pośrodku widnieje Starzec Dni, wśród aniołów zwijających niebo (zapełniają je znaki zodiaku); poniżej Chrystus na tronie w układzie deesis (z Maryją i Janem Chrzcicielem); po bokach Chrystusa zasiadają sprawiedliwi, zaś poniżej Chrystusa znajduje się tzw. hetimasia: tron z księgą, czekający na Sprawiedliwego Sędziego; z hetimasią łączy się waga, która waży występki i dobre uczynki ludzi (z aktywnym udziałem złych duchów). Z lewej strony hetimasji (czyli po prawicy) stoi lud wierny (prawosławny) – biskupi, kapłani, możni i prosty lud – a z prawej (czyli po lewicy) znajdują się innowiercy z żydami na czele, przed nimi zaś Mojżesz pokazuje im wieczne królestwo, które utracili… Spod stóp Starca Dni wypływa rzeka ognia, w której giną potępieni. Jest też długa kolejka świętych i zbawionych u bram niebios, ze św. Piotrem na czele… Po takiej dawce cerkwi i sztuki cerkiewnej – nie dziwiło, że starsi chłopcy w pewnym momencie zaczęli cierpień na „przesilenie cerkiewne”. Które – o dziwo! – w mniejszym stopniu dopadło dziewczęta i młodszych uczestników wyjazdu.
Bukowina to – oczywiście – nie tylko cerkwie. W Suczawie młodzież obowiązkowo powędrowała do restauracji McDonald’s (zawsze takiej samej), a w drodze do monasteru Suceviţa cała grupa zatrzymała się w miejscowości Marginea przy sklepie z pamiątkami. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że Marginea jest ośrodkiem garncarstwa od 1500 roku i miejscowe tradycje kultywuje po dziś dzień zakład ceramiczny położony zaraz za sklepem. Dodajmy – zakład szeroko otwarty dla gości: Dominik w zakładzie, z pomocą miejscowego mistrza, „ukręcił” sobie z gliny całkiem ładną pamiątkową miskę, ze stosownym napisem, którą udało mu się bezpiecznie dowieźć do Krakowa.
Nie udało się dotrzeć do Polaków w Poiana Micului – czyli Pojanie Mikuli: nic nie wskazywało na rychły zamiar odbudowy mostu na potoku Humor, zniszczonego przez powódź, zaś podróżowanie autobusem przez prowizoryczny przejazd mogłoby zakończyć się katastrofą. W miejsce wizyty u Polaków – grupa zwiedziła cmentarz żydowski (kirkut) w Gura Humorului, a następnie zatrzymała się w samym Gura Humurului. Tam zajęto się wydawaniem w sklepach ostatnich pieniędzy, ale ks. Bogdan wyruszył… nawiedzić nową, wielką i piękną katedrę prawosławną w tym mieście (jak się okazało – oddaną do użytku… rok temu). Zresztą, w Rumunii można było zobaczyć niemało nowych albo odnowionych cerkwi prawosławnych.
W cały kraju, a zasadniczo właśnie na Bukowinie, mieszka ponad 3.600 Polaków i są tam uznaną mniejszością narodową, która ma swojego przedstawiciela w parlamencie. Podobnie jak pozostałe 18 mniejszości narodowych (!) – nie licząc Węgrów, których jest tak wielu, że występują do wyborów jako partia polityczna. Pomoc Polakom była jednym z celów tegorocznej majówki, nie mogło też zabraknąć spotkań z Polakami: w Domu Polskim w Suczawie, w Kaczyce i w Domu Polskim w samym Nowym Sołońcu: wieczorne spotkanie w Nowym Sołońcu, przygotowane przez mieszkańców, wypełniło kosztowanie miejscowych „specjałów”, wspólne śpiewy, a także integracyjne tańce młodzieży sołonieckiej i krakowskiej, nowoczesne i klasyczne (polonez wypadł bardzo dobrze).
Dodajmy, że w Nowym Sołońcu również w kościele zarówno miejscowi Polacy, jak i goście z Polski mogą poczuć się „u siebie”: ks. proboszcz Marius Bucevski Msze św. i nabożeństwa celebruje po polsku.
Ostatni, piąty dzień majówki wyglądał inaczej. Autobus „odpoczywał”, zaś cała grupa powędrowała na piechotę, na skróty przez okoliczny pagórek, do miejscowości Cacica czyli Kaczyka. A Kaczyka – to kawałek polskiej historii!
Polacy, przede wszystkim spod Bochni i Wieliczki, przybyli do Kaczyki pod koniec XVIII wieku, aby pracować tam… w kopalni soli. Zaś w roku 1902, na życzenie św. Józefa Bilczewskiego, arcybiskupa lwowskiego, do Kaczyki przybyli misjonarze, którzy objęli miejscową parafię oraz filię w Nowym Sołońcu. Pierwszym misjonarskim proboszczem był ks. Kasper Słomiński (1902-1906), późniejszy długoletni wizytator krakowskiej prowincji Zgromadzenia Księży Misjonarzy. Największą jego zasługą było wybudowanie nowego kościoła, który w 1904 roku konsekrował abp Józef Bilczewski. Ks. Kasper Słomiński bardzo rozsławił również wizerunek Matki Bożej Kaczyckiej (który jest kopią Ikony Jasnogórskiej): stał się on celem licznych pielgrzymek, które ściągały nie tylko Polaków. Dziś Kaczyka jest głównym sanktuarium maryjnym Kościoła katolickiego w Rumunii! I tylko od 1967 roku – od śmierci ostatniego misjonarza, ks. Józefa Chachuły – kaczyckim Polakom brakuje księdza, który dbałby nie tylko o ich wiarę, ale także narodową tożsamość: dziś w Kaczyce posługują rumuńscy franciszkanie.
W kościele miał miejsce miły moment: Dominik przekazał p. Krystynie Cehaniuc, przewodniczącej Związków Polaków w Kaczyce, ofiary złożone przez parafian jako pomoc dla bukowińskich dzieci, zaś ks. Bogdan odebrał z jej rąk podziękowanie na piśmie… i skromne upominki (część ofiar wcześniej została przekazana Polakom w Pojanie Mikuli, dokąd ks. Bogdan, w towarzystwie kilku osób, dotarł prywatnym samochodem).
Trasa piesza o długości 8 kilometrów, połączona ze zwiedzaniem kopalni soli i nawiedzeniem sanktuarium maryjnego w Kaczyce – wszystkim bardzo się przydała. Bowiem po powrocie do Nowego Sołońca, po obiedzie i niedzielnej Mszy św. (odprawionej przez ks. Bogdana o godz. 16.00 w sobotę), uczestnicy wyjazdu mieli spędzić… 16 godzin w autobusie, podróżując bezpośrednio, z krótkimi przerwami na niezbędne przestoje, przez Rumunię, Węgry i Słowację do królewskiego Krakowa. A podróżowali bez przeszkód, skoro dotarli na plac przed naszym kościołem – zamiast planowanej godz. 13.00 – już o godz. 8.30 rano. Pełni niezapomnianych wrażeń!
(XYZ)